jo-landia

Odgruzowujemy je powolutku, głaszczemy każdą cegłę, kamień, z namaszczeniem podchodzimy do nadgryzionej
zębem czasu deski, belki czy okucia.
Nie jest naszym zamiarem stworzenie skansenu, ale marzymy o stworzeniu własnego, niepowtarzalnego miejsca,
gdzie chętnie będzie wpadać nasza dzieciarnia z wnukami, nasi przyjaciele.
Gdzie przydomowy warzywniak roztaczać będzie zapach ziół i kopru, gdzie dzieciaki będą mogły biegać na bosaka
(a uwielbiają !) i zrywać owoce prosto z sadu;
gdzie wiejski ogród będzie przypominał moje dzieciństwo z Podlasia, w którym nie zabraknie malwy, niezapominajki,
smagliczki, floksów, goździków brodatych, etc.
Będę zbierała grzyby, robiła przetwory, nalewki, ... a w międzyczasie dekoracje ślubno-weselne, bo bez tego jednak
nie potrafiłabym żyć.

niedziela, 16 października 2016

Wspomnienie naszej sesji do Werandy Country



Kochani,
jako, że zapewne nie wszystkim kibicującym naszemu siedlisku, udało się obejrzeć sesję w Werandzie Country, a że foty są w sieci na stronie WC (uwielbiam ten skrót), to pozwoliłam sobie skopiować do mojego bloga.

Sesja odbyła się w ub. roku, właściwie poza nową budowlą na zarysie starej obory, z której została tylko jedna kamienna ściana, a teraz jest przestronna, otwarta wiata, niewiele się zmieniło. Może trochę w ogrodzie.
Wiata z letnią kuchnią i miejscem biesiadnym z ogniskiem jeszcze nie zaaranżowana docelowo, ale bardzo się w sezonie letnim sprawdziła, bo wiadomo, że w domu tylko się śpi, a całe życie wakacyjne toczy się na zewnątrz.

Miło powspominać ten czas. Ktoś nas odnalazł, zauważył wkład naszej pracy i poczuł klimat, który tu odnaleźliśmy; bo ten klimat tu był, stworzyli go ludzie, którzy wybudowali to siedlisko, pokochali te mazurskie pejzaże, odludzie, obcowanie z naturą. Historia zaczęła się najprawdopodobniej od 1906 roku, bo znaleźliśmy szczątki gazety w jęz. niemieckim z datą majową.

Łazikując po okolicy często bywam na dwóch okolicznych ruinach siedlisk, przecudowne miejsca, zapewne ukochane przez byłych mieszkańców, ale zostały tylko szczątki murów. Wracając z takiej wycieczki raduje się me serce, że my jednak nie pozwoliliśmy popaść w ruinę naszemu gospodarstwu. W ostatnim momencie.
Z perspektywy tych pięciu lat, jak oglądamy zdjęcia z pierwszych dni bywania tu, zastanawiamy się, co nami kierowało, bo na pewno nie zdrowy rozsądek. To była totalna ruina. Patrzyliśmy na to chyba oczami wyobraźni.

Czas sesji do WC to było kilka wspaniałych dni, spędzonych w cudownej atmosferze ze wspaniałymi ludźmi. Wiąże się z tym kilka zabawnych historii, a jakże. Ale o tym może innym razem.

I jeszcze jedno - mamy wspaniałych sąsiadów. Oni pomagali nam w pracach wykończeniowych, robili meble, ja z Agnieszką rzeźbiłam w starych rupciach, malowałyśmy, woskowałyśmy, dzięki niej wiele się nauczyłam, choćby obsługi wiertarki, szlifierki kątowej, etc. Paweł projektował ganek, wiatę, bo jest architektem i stolarzem z zamiłowania. Kochani.


ganek Starej Chaty; pies sąsiadów

Pod naszą lipą z kapliczką dziękczynną

Mój ukochany Domek Ogrodnika - tu mieszkam, prawie całorocznie

Tort bezowy obowiązkowo w letnim menu

olbrzymia stodoła - duma i królestwo mojego męża

ganek Starej Chaty

Wnętrza Starej Chaty, bo tak zwyczajowo się o niej mówi.
Kuchnia, serce domu :)

część kuchenna z westfalką







Jadalnia przy kuchni



widok z jadalni na kuchnię; piecokominek, który wykonał mój mąż :)
Pozostałe wnętrza






Łazienka



W moim Domku Ogrodnika sesji nie było, nie wiem, a jak tak ukochałam ten swój domek.

Kilka fotek aktualnych.
Czernidłak kołpakowaty - wyguglała, to wie. Jadalny, ale już skoszony, może i dobrze, bo mogę być tu z Wami, ha, ha.




Panu Łubinowi to się coś chyba pomyliło

ostatnie dalie, zerwane przed przymrozkiem
Fasolki szparagowej też już nie ma, ale mogę Was kochani poczęstować fasolką łuskaną z rukolą, lubczykiem, natką pietruszki ...




tego w menu nie ma już dawno


 







Dyniom trzeba było palić w piecu, co by się im skórka podsuszyła ...
Nie ważyliśmy tych dyń, ale kilka barrrrrrrdzo dorodnych. Po to, żeby rozdawać.
Patisony np. miałam białe, zielone, żółte, bo MUSZĘ mieć wsie kolory, bo one takie ładne. Chore, ale ja tak mam. I stale  robotę.
 

.

Zmykam.

Wszystkiego dobrego.
 

poniedziałek, 10 października 2016

Mazurski magiel florystyczny - część 3 i wnętrze naszej bawialni zw. wiatą


I ostatnia - cieszycie się ?
 
Forma w naczyniu z odzysku - aranżacja wnętrza
- zastosowanie roślin z siedliska, w tym przekwitłych i obumarłych !!!
 
Prowadzenie seminarium Monika Bębenek z Magdą Birulą Białynicką z opolskiej Szkoły Florystycznej .
Fotograf - klik
 












I aranżacje kwiatowe w naszej bawialni zw. wiatą.
Tu w całej okazałości, choć oczywiście jeszcze nie urządzona, może w przyszłym sezonie. Bardzo brakuje dużego stołu biesiadnego.
Ale jest ława, którą mąż zrobił ino mig, bo on lubi szybkie efekty (kto nie lubi, ha, ha), moje ostatnie słowo, czyli malowanie. Pomalowałam cały drink bar, oczywiście z odzysku, straszna boazeria, ale wyszedł OK. Lada i nawet stołki pieńki, które przy ogniskowych pufach służą za osobiste stoliki. Najpierw biały suchy pędzel. następnie impregnat (cała drewniana konstrukcja wiaty była nim traktowana), brązowy wosk do drewna i ostatnia powłoka tea ligts, a że było b. gorąco to wosk idealnie się rozprowadzał. Boazeria drink baru to był koszmar. Nota bene wrócił z podróży, z Taorminy na Sycylii (perła M. Śródziemnego !!), z jakiegoś eventu - no to przygarnęliśmy, co miał się zmarnować.
Oto nasza wiata od środka.










Jeszcze foty z zielnika, bo je b. lubię.






I zdjęcia wśród moich dyń, zrobione cichaczem, bo o tych kadrach nie miałam pojęcia, ale się wydało kto w szkodę wlazł :)





Pa Kochani, dobranoc.

To już koniec Magla, bo niektórych chyba znużył temat.