Tegoroczny
ogród warzywny jest zaprawdę imponujący. Wszystko dorodne, niestety, zielsko również. Chciałoby się mieć pięknie wypielone grządki, ale walka z chwastami to walka z wiatrakami. Odpuszczam.
Słoneczniki ozdobne wybujały do niebotycznych rozmiarów; stoją w szeregu na baczność z głową zwróconą do słońca, które tu ucieka ku zachodowi, opuszczając je zdezorientowane i pełne obaw przed nadchodzącą nocką. Nie zdążyły nacieszyć się słonkiem, bo właśnie była burza z gradobiciem.
Ziemia paruje.
Zapach warzyw w gotującej się zupie roznosi się po chacie, ba, przekracza próg i konkuruje z zapachami roślin na zewnątrz. Wszystko świeże, zerwane przed spożywaniem. Cebula, rukola, ogórek, bób, fasolka, koperek etc. dorodne, aromatyczne.
Uczę się uprawy, bo doprawdy zielona jestem, ale tegoroczna zielenina wynagradza moje trudy. Naprawdę cieszy , nawet najstarszego wnuka, który towarzyszył mi ostatnio przy pracach polowych.
- Babcia, ty masz większe plony niż ja na swojej farmie na NK!
Kilka kolaży z ogrodu warzywnego:
Trawnik, który wyrósł w tydzień, nareszcie nie nosi się do domku, bo jest trawka i chodnik brukowy. Elegancja Francja.
Patent na trawnik to przygotowanie odpowiedniej ziemi i wymieszanie jej z nasionami trawy, my mieszaliśmy w taczce, "fachowcy" robią to podobno w betoniarce. Tak przygotowaną materią traktujemy przyszły trawnik, warstwa naszej materii miała ok. 5 cm grubości, nasion na gęsto, wystarczyło na porządny dywan, póki co. Oczywiście była sprzyjająca aura, bo b. ciepło i codziennie deszcz.
W związku z tym, że stara chata przed liftingiem, jesion przy murze zgłoszony do wycięcia (najpierw chcieliśmy go ratować, ale w tej chwili zagraża bezpieczeństwu), nie obsadzamy siedliska roślinami wieloletnimi; eksperymentuję z jednorocznymi, ale one są przecież bardzo urokliwe. Niewiele jest zasadzonych bylin.
Zazieleniło się i ukwieciło miejsce biesiadne przy murze.
W grajdołku roznosi się woń pachnącego groszku, heliotropu, a wieczorową porą upaja się kto żyw maciejką. Któż by pomyślał, że zwyczajna maciejka to kwiat number one - ileż osób pamięta jej cudowny zapach z dzieciństwa, a to od babci ze wsi, a to od cioteczki czy innych krewnych. Chyba to nostalgia podwaja magiczną moc zapachu. Sama nie mogę się nawąchać, na zapas, by starczyło na jesienną szarugę, na zaśnieżoną i mroźną zimę, na przednówek.
Przy murze zasiałam groszek pachnący, wilec i zasadziłam kobeę. Obsiałam też jednorocznymi podwyższoną rabatę, totalny misz masz, ze zwieszoną przy murku nasturcją, z makami, chabrami, sanwitalią, nemezją, maciejką itp.
Sentymentalna jestem - nemezja to kwiat mojego ojca, kobea mojego teścia (wcześnie ją wysiewał w małej szklarence, m. in. dla mnie, sąsiadki) - rosną sobie tak ku pamięci tych dwóch panów i mam nadzieję, że często zaglądają do swoich ulubionych roślin.
Wstawione są następne okna, z tyłu starej chaty, na tyłach domku ogrodnika jest prawie docelowa rabatka z malwami, ostróżką i niewielką ilością jednorocznych, powstało skalnisko (no bo nie skalniak) z dyniami i cukinią ... wiele się zmienia, ale o tym innym razem.
Na zakończenie bukiet z ukochanych polnych kwiatów z dobrą wróżbą dla Was na przyszły tydzień. Wszystkiego dobrego.
PS. Serdecznie dziękuję za komentarze pod poprzednim postem, pozdrawiam "nowych" i "starych" podczytywaczy bloga,
do następnego razu
jo-landa